Skocz do zawartości
Części Nissana - iParts.pl

Ciąg przyczynowo-skutkowy czyli ku przestrodze i do śmiechu


CaptainRandall
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

A było to tak. Jako adept motoryzacji kompletnie nie znający się na silnikach diesla zostałem uraczony podczas wjeżdżania do garażu dość osobliwą smrodliwą mieszanką. Mieszanką, której intensywność wskazywałaby, że się palę. Ale nie paliłem się. Co więcej, nie było nawet żadnego dymu. Pozbywszy się spanikowanej rodziny z pojazdu mechnicznego postanowiłem przeanalizować problem zabierając pojazd na krótką wycieczkę. Wyjeżdzając starałem się delikatnie manewrować wokół dziury, która pojawiła się niedawno pośrodku wspólnej częsci dużego podziemnego garażu, który dzielę z kilkudziesiecioma innmi użytkownikami. Skutkiem tych manewrów przejechałem bardzo blisko czytnika czipów otwierającego bramę garażową.

 

Po powrocie stwierdziłem, że mój nowo nabyty pojazd mechaniczny nie stwarza dalszych problemów i wszystko zdaje się być w jak najlepszym porządku a całą hecę zwaliłem na wypalający się filtr cząstek stałych. I w zasadzie tu mógłby nastąpić koniec mej opowieści ale tak na prawdę (niestety) dopiero się ona rozpoczyna.

 

Dzień później, w sobotę, zabrałem żonę do kina na śmieszny film, "Spy" czy jakoś tak. Wesoły nawet był. Ale zanim był wesoły to najpierw zrobiło mi się bardzo przykro. Wystrojony galowo w najlepszą czarną koszulę i mokasyny wyjechałem pojazdem mechanicznym i szarmancko zamierzałem własnie otworzyć drzwi mej białogłowie, gdy ta powiedziała "a co to za dziwny zaciek na drzwiach?" Zaciek okazał się być paskudną rysą o długości blisko 30 cm. Okazało się, że poprzedniego dnia jednak za blisko przejechałem wspomnianego wcześniej czytnika czipów... Po krótkiej chwili czarnej rozpaczy i niedowierzania pojechaliśmy w końcu do kina, a film był wesoły więc co tu płakać dalej.

 

No tak, ale rysa nadal tam była. Złośliwie szczerzyła się do mnie jak wyrzut sumienia. Postanowiłem wypowiedzieć jej natychmiastową wojnę i od razu o 7.00 w poniedziałek zadzwoniłem do autoryzowanego warsztatu lakierniczego z którego usług korzystałem już wcześniej w ramach gwarancji. Godzinę później uprzejmy młodzieniec oglądał szkodę, sporządzał dokumentację, pstrykał zdjęcia profesjonalną lustrzanką i ogólnie sprawiał wrażenie że tanio nie będzie. Na koniec uśmiechnął się wdzięcznie i powiedział, że skontaktuje się z gotową wyceną. Przeczuwając już nieco co się święci pożegnałem pana i od razu wykonałem telefon do przyjaciela, czyli do zaprzyjaźnionego lakiernika z którego usług korzystam od lat a teraz nie chciałem bo to daleko i w ogóle przecież tu bliżej też może się coś znajdzie. Tak więc zabrałem siebie i mój pojazd mechaniczny do oddalonego o 20 km warsztatu klnąc jak szewc w porannych korkach i gubiąc się dzieki nowej nawigacji chyba ze dwa razy, co poskutkowało wyłączeniem miłej pani, która uporczywie powtarzała "zawróć jeśli to możliwe" i jechaniu na pamięć co okazało się być niegłupim pomysłem bo drogi pamiętam całkiem dobrze nawet po 12 miesiącach od ostatniego przejazdu.

 

Przyjaciel pogratulował mi pojazdu, mocno ubolewał nad szkodą, zapewnił, że auto bedzie jak nowe maksymalnie do piątku, zaproponował bardziej niż przyzwoitą kwotę i pozdrowił na drogę. Do pracy dotarłem pociągiem i z niemal 2 godzinnym spóźnieniem.

 

W godzinach popołudniowych tego samego dnia zadzwonił młodzieniec z autoryzowanego warsztatu proponując kwotę, która niejednego mandaryńskiego mędrca wprawiła by w osłupienie. Uprzejmie podziękowałem i oświadczyłem, że jeszcze trochę się rozglądam i jeśli nic nie znajdę to oddzwonię. Nie oddzwoniłem, nie ma głupich.

 

A dziś, we wczesnych godzinach popołudnowych otrzymałem sms'a, że mój pojazd jest już gotowy do odbioru. Uwinęli się z tym w mniej niż 24 godziny. Jak się później dowiedziałem nad autem pracowały 2 osoby przez cały dzień a suszenie odbywało się przy nowych, profesjonalnych lampach bo akurat mieli fantazje je na czymś wypróbować. Oniemiałem. Pomyślałem, że pewnie odwalili jakaś fuszerkę w tak krótkim czasie. Byłem jednak w głębokim błędzie, auto wyglądało fantastycznie, a po rysie nie było nawet wspomnienia. Podziękowałem z niekłamaną wdzięcznością, uszczupliłem portfel o okrągłą sumkę i ruszyłem do domu by... oczywiście utknąć w sakramenckim korku na ponad godzinę. Jadąc tak z ze średnią prędkością 10 km/h wpadłem na genialny w swej prostocie plan, że zatankuję pojazd bo rezerwa już blisko. Zajechałem na moją ulubioną sieć stacji OKQ8, stanąłem pod pompą (nomen omen) 13 i... siknąłem sobie dieslem po okolicach wlewu, karoserii i plastikowym nadkolu. Oczywiście, była to właśnie ta część samochodu, ktora została na nowo pomalowana. Nie dużo się rozlało, trochę ale niegdy w życiu jeszcze nie udało mi się takiej sztuczki wykonać. Jak nie pyszny zabrałem się do wycierania rozlanego paliwa, popsikałem płynem do mycia szyb, zużyłem sporo papieru z rolki, otarłem pot z czoła i pojechalem do domu.

 

W domu siedząc nad talerzem zupy grochowej nękany wątpliwościami zacząłem przeglądać sieć celem pogłebienia wiedzy z zakresu korozyjności paliw i ich wpływem na lakier samochodowy. Początkowo nie przejmowałem się tym zbytnio bo czytane artykuły raczej uspakajały niż straszyły. Niestety albo na szczęście znalazłem też taki, który groził straszliwymi konsekwencjami, jeśli zostały gdzieś jakies pozostałości po moim frywolnym psikaniu. Klnąc na czym świat stoi zbiegłem do garażu, wyjechałem nie przykładając się zbytnio do tematu dziury w nawierzchni, i dobrze bo zwyczajnie żeby ją wyminąć nie potrzeba robić dosłownie nic, dojechałem do skrzyżowania z lokalną drogą 226 i cały czas klnąc jak pirat z karaibów, przy ruszaniu ze świateł zgasiłem samochód. To spowodowało skomponowaniem jeszcze soczystszej wiązanki, w międzyczasie światła znów zmieniły się na czerwone. Poczułem, że zaczyna mi już brakować brzydkich wyrazów.

 

Bez dalszych ekscesów zajechałem na ręczną myjnię, odpaliłem strumień wodny pod ciśnieniem i przez kolejne 3 minuty spłukiwałem nadkole i okolice wlewu paliwa. Musiało to wyglądać dość komicznie bo właśnie padał deszcz a ludzie tankujący na pobliskiej stacji benzynowej przyglądali mi się z wpełni uzasadnionym niedowierzaniem, w końcu nie co dziennie widzi się szaleńca myjącego auto w deszczu. Wróciłem do domu bezczelnie ignorując wspomnianą dziurę, zaparkowałem się w boks, osuszyłem strategiczne miejsce zużywając kolejne pół rolki papieru, otarłem pot z czoła, zamknąłem garaż i udałem się na dobrze zasłużony odpoczynek. Na koniec uświadomiłem sobie, kiedy własne dziecko wręczyło mi doniczke z kwiatkiem i laurke, że to Dzień Ojca właśnie. Był prezent? Był. To chyba wszystko w porządku?

 

 

20150620_193155.jpg

Edytowane przez CaptainRandall
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Bez żadnych złośliwości - a tam u Ciebie nie preferuje się Autocasco czy coś podobnego, że postanowiłeś sam zapłacić za to?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wypracowanie, którego nawet ja bym się nie powstydził. :spoko:

Tylko w moim wykonaniu rozwinąłbym trochę wątek erotyczny - seans filmowy temu sprzyjał. :D

Edytowane przez colins
  • Upvote 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

.....

 

Jak nie pyszny zabrałem się do wycierania rozlanego paliwa, popsikałem płynem do mycia szyb, zużyłem sporo papieru z rolki, otarłem pot z czoła i pojechalem do domu.

 

....

 

 osuszyłem strategiczne miejsce zużywając kolejne pół rolki papieru, 

 

 

 

 

Wiem że tragedia (sam właśnie przeżywam kilka rys) i w ogóle ale pozwole sobie pewną radą podzielić:

 

Ja swój elaborat mocno skrócę: miałem autko z pięknym lakierem , srebrny metalik, garażowany, w miarę młode (3-letnie) itp.

pewnego dnia stwierdziłem że wyczyszczę go dokładniej i usunę takie czarne kropki asfaltu które się porzyklejały do mojego pieknego lakieru.

W tym celu się przygotowałem, zakupiłem specyfiki i masę ręczników papierowych.....no własnie papierowych :(

jak debil za przeproszeniem.

miałem ładny lakier, po zastosowaniu reczników papierowych (i środków pochodzenia naftowego czy czegoś takiego podobnego) nie miałem już ani czarnych kropek ani ładnego lakieru. Na domiar złego był niezbyt ładny dzień i  zorientowałem się dopeiro jak zobaczyłem za***iste zmatowienie mojej maski którą włąsnie zacząłem pucować. Tak niestety załatwiłem sobie lakier w poprzednim autku więc teraz rada: UNIKAJ DOTYKANIA AUTA ZA POMOCĄ JAKICHKOLWIEK PAPIEROWYCH RĘCZNIKÓW / ROLEK PAPIERU bo będziesz jeszcze bardziej płakał ...tak jak ja :(

Edytowane przez sph3r3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Bez żadnych złośliwości - a tam u Ciebie nie preferuje się Autocasco czy coś podobnego, że postanowiłeś sam zapłacić za to?

 

Jest tzw. ryzyko wlasne, ktore musisz sam zaplacic, w przypadku mojego ubezpieczenia, najlepszego na rynku, to kwota rzedu 3.500 pln. Tak wiec robotek lakierniczych ubezpieczenie nie pokryje, bo wiekszosc miesci sie do tej kwoty. Szwedzkie ubezpieczenia to jedne z najgorszych jakie widzialem.

Wiem że tragedia (sam właśnie przeżywam kilka rys) i w ogóle ale pozwole sobie pewną radą podzielić:

 

Ja swój elaborat mocno skrócę: miałem autko z pięknym lakierem , srebrny metalik, garażowany, w miarę młode (3-letnie) itp.

pewnego dnia stwierdziłem że wyczyszczę go dokładniej i usunę takie czarne kropki asfaltu które się porzyklejały do mojego pieknego lakieru.

W tym celu się przygotowałem, zakupiłem specyfiki i masę ręczników papierowych.....no własnie papierowych :(

jak debil za przeproszeniem.

miałem ładny lakier, po zastosowaniu reczników papierowych (i środków pochodzenia naftowego czy czegoś takiego podobnego) nie miałem już ani czarnych kropek ani ładnego lakieru. Na domiar złego był niezbyt ładny dzień i  zorientowałem się dopeiro jak zobaczyłem za***iste zmatowienie mojej maski którą włąsnie zacząłem pucować. Tak niestety załatwiłem sobie lakier w poprzednim autku więc teraz rada: UNIKAJ DOTYKANIA AUTA ZA POMOCĄ JAKICHKOLWIEK PAPIEROWYCH RĘCZNIKÓW / ROLEK PAPIERU bo będziesz jeszcze bardziej płakał ...tak jak ja :(

 

Nie mam obsesji na punkcie lakieru, drobne rysy mnie nie zrazaja, wiekszosc znika po dobrym woskowaniu. Ale ta szrama, ktora sobie zrobilem to byla plama na honorze.

Wypracowanie, którego nawet ja bym się nie powstydził. :spoko:

Tylko w moim wykonaniu rozwinąłbym trochę wątek erotyczny - seans filmowy temu sprzyjał. :D

 

Wspaniale, czekamy wiec na jakis pretekst!

Edytowane przez CaptainRandall
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Ależ wena Ciebie dopadła ...Captai-nie ;)

Choć myślę . że to rodzaj samooczyszczenia !? :)

Masz talent ... następny raz prosimy ... wierszem ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jest tzw. ryzyko wlasne, ktore musisz sam zaplacic, w przypadku mojego ubezpieczenia, najlepszego na rynku, to kwota rzedu 3.500 pln. Tak wiec robotek lakierniczych ubezpieczenie nie pokryje, bo wiekszosc miesci sie do tej kwoty. Szwedzkie ubezpieczenia to jedne z najgorszych jakie widzialem.

 

No jak ja się orientowałem to u mojego ubezpieczyciela jest to samo i nazywa się to "franszyzą" czy jakoś tak. W każdym razie u mnie to kwota do 500 PLN, dopiero powyżej tej kwoty ubezpieczyciel bierze to na siebie i wypłaca z AC.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podziękował kolegom za dobre słowo.

Takie historie nie darzają mi się zbyt często więc stwierdziłem, że może warto to opisać i może dzieki temu komuś (i mnie przy okazji) poprawi to humor.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To jak już opowiastki "w tym stylu" to ja mam do pracy pieszo dokładnie 1 minuta 50 sekund (mierzyłem). Ale prawie zawsze jeżdżę samochodem by mieć go pod pracą gdy trzeba gdzieś szybko wyskoczyć.

Więc w pewną wakacyjną sobotę musiałem iść do pracy. Aaaa pomyślałem: pójdę pieszo, po co auto zapalac itp. i poszedłem, ale w połowie drogi pomyślałem - aaaaaa fajnie byłoby sobie pojechać autem (bo lubię, a autem jest do pracy prawie 1,5 kilometra bo trzeba jednokierunkowymi uliczkami objechac całe osiedle), więc wróciłem się po samochód.

Zapaliłem, ruszam do tyłu i tak zamaszyście zrobiłem łuk, że nagle BUUUM - przypieprzyłem w latarnię uszkadzając prawy przedni zderzak, błotnik i lusterko oraz mocowania pod zderzakiem.

Nie potrafiłem sobie swojej głupoty wybaczyć. Naprawa (z Autocasco) wyszła ponad 6 tys. zł

Dodam, że było to poprzednim samochodem: Sceniciem. Qashqai na razie nie ruszony.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czasem warto zdać się na siłę wyższą, jakbyś się trzymał pierwotnego planu to nic by nie było. Jakbym zostawił w spokoju dpf też miałbym święty spokój.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdyby babka miała wąsy....:) 

Ile razy ja żałowałem że zmieniłem decyzję !?

No ale ta spowiedź kolegi to była faktycznie "leżanka u psychoanalityka" 

 

Masz talent ... następny raz prosimy ... wierszem ;)

Mało Ci "Pana Tadeusza" chcesz następnego wieszcza odkryć ?

 

Miałem tak przy cofaniu pożyczonym Polonezem w .....93 roku .

cofam i cofam parkując pod trzepakiem pod blokiem ciotki ,aż w ciemności poczułem opór materii , wklęsł się wystający cycek za gumowym zderzakiem .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie!  Nie chcę odkrywać ...

W wypracowaniu szkolnym  ... Moniuszko odkrył  halkę i zobaczył straszny dwór . :D :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja od 16 lat trzymam się jednej zasady - jak wyjdziesz z domu - nigdy się nie wracaj!

To przynosi pecha... może wydawać się śmieszne, ale ja w ten przesąd uwierzyłam...

:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja od 16 lat trzymam się jednej zasady - jak wyjdziesz z domu - nigdy się nie wracaj!

To przynosi pecha... może wydawać się śmieszne, ale ja w ten przesąd uwierzyłam...

:)

 

Coś w tym musi być, wracanie się po coś zwykle źle się kończy. Podobno odczynienie pecha odbywa się poprzez posadzenie czterech liter na czymś na chwilę. Działa, nie działa, lepiej usiąść :).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Coś w tym musi być, wracanie się po coś zwykle źle się kończy. Podobno odczynienie pecha odbywa się poprzez posadzenie czterech liter na czymś na chwilę. Działa, nie działa, lepiej usiąść :).

 

też to praktykuję ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

też to praktykuję ;)

 

Coś w tym musi być, wracanie się po coś zwykle źle się kończy. Podobno odczynienie pecha odbywa się poprzez posadzenie czterech liter na czymś na chwilę. Działa, nie działa, lepiej usiąść :).

Wiara czyni cuda.Nie raz ,nie dwa wracałem się i było OK! :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jest tzw. ryzyko wlasne, ktore musisz sam zaplacic, w przypadku mojego ubezpieczenia, najlepszego na rynku, to kwota rzedu 3.500 pln. Tak wiec robotek lakierniczych ubezpieczenie nie pokryje, bo wiekszosc miesci sie do tej kwoty. Szwedzkie ubezpieczenia to jedne z najgorszych jakie widzialem.

 

 

A ja myślałem,że ubezpieczenia w UK są ułomne...jak roczne pełne OC+AC potrafi kosztować 5-10 tysięcy złotych. Ale przynajmniej jak masz powyżej 25 lat to praktycznie żadne ubezpieczenie nie wymaga odpowiedzialności własnej.

 

 

 Tak niestety załatwiłem sobie lakier w poprzednim autku więc teraz rada: UNIKAJ DOTYKANIA AUTA ZA POMOCĄ JAKICHKOLWIEK PAPIEROWYCH RĘCZNIKÓW / ROLEK PAPIERU bo będziesz jeszcze bardziej płakał ...tak jak ja  :(

Ja płakałem po zmyciu much gąbką do garnków(nie,nie metalową :P normalną gąbką) - mam piękne zakola w dwóch miejscach dzięki temu. Ale to już było ustalone dawno, że QQ ma lakier z akwareli ;-)

Edytowane przez gambiting
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...